Bazyli Karpowicz urodził się w Charkowie 2 września 1876 roku, jako syn urzędnika pocztowego o tym samym imieniu Bazylego Karpowicza i Wiery z domu Jabłońska. To właśnie w tym mieście ukończył Średnią Szkołę Rolniczą, aby stać się nauczycielem specjalnych przedmiotów z zakresu rolnictwa. W 1899 roku po zakończeniu edukacji, został skierowany do pracy w miejscowości Quba, w dzisiejszym Azerbejdżanie, w Szkole Ogrodnictwa i Sadownictwa, gdzie pracuje do 1905 roku. Potem na własną prośbę przeniesiony zostaje do szkoły w Leduchowie pod Krzemieńcem. Pracuje w niej w latach 1905-1907, aby zostać ostatecznie nauczycielem a potem wicedyrektorem Białokrynickiej Szkoły Leśno – Rolnej w latach 1907-1923, przewodniczącym rady pedagogicznej.
A oto historią jego botanicznego dzieła
W pamiętniku chrześnicy mojej prababci Aldony (rocznik 1908) znajduje się dokładnie opisane zdjęcie. Powstało ono przed domem Bazylego i Jadwigi w 1914 roku w Białokrynicy. To znamienny rok. Czy wojna już wybuchła? Na pewno są jeszcze u siebie i nic nie zapowiada nagłego końca epoki carów i ich dostatniego życia. Aldona notuje :
„Siedzą od lewej: mąż cioci Jadzi, wuj Bazyli Karpowicz, na rękach trzyma syna Grzegorza, Mama (Eleonora Brakowska), Olgierd, Aldona, ciocia Jadzia, Witold i Ojciec (Justyn Brakowski). Stoją od lewej: Luboczka – mój ojciec chrzestny, żona Luboczki i teść cioci Jadzi Bazyli Karpowicz”
Na zdjęciu przed ich domem widać krzewy róż na lewo i na prawo od wejścia. Mój dziadek, Mama, wujkowie, wszyscy mówili o pradziadku, który wyhodował błękitną różę. Przepiękny opis z powieści autobiograficznej, siostry mego dziadka Rymy Mach z domu Karpowicz „Romana”, oddaje klimat tych chwil na krótko przed I wojną światową i dokładnie wyjaśnia całą sprawę. Pozwolę sobie przedstawić tutaj jej fragment:
„To ona (Maria Nikołajewna – przyp. autora) opowiadała Romanie o życiu jej rodziców, o ojcu, który będąc wówczas dyrektorem średniej szkoły rolniczej, z zapałem robił doświadczenia nad otrzymaniem błękitnej róży.
– Dom, w którym mieszkaliście tonął dosłownie w różach – opowiadała staruszka – różnokolorowe, wysokie i niskie, przesycały powietrze swym delikatnym zapachem. Każdą wolną chwilę spędzał ojciec wśród nich, no i – tuż przed pierwszą wojną światową otrzymał różę o delikatnych, jasnobłękitnych listkach. Wpatrywał się w nią rozmarzony, szczęśliwy. Właśnie byłam u Was w odwiedzinach. Otoczył krzak tej róży płotem i nikomu zbliżać się nie pozwolił. – To dopiero początek – mówił, gdy podziwiano pastelowy kolor kwiatu. A potem wojna i strata wszystkich oszczędności złożonych w banku, bylibyście dziś zamożnymi ludźmi, gdyby nie to.
Wreszcie choroba i koniec. Szkoda zdolnego człowieka…”
Rodzina straciła w czasie rewolucji i panoszenia się bolszewickiej zarazy cały majątek zostawiony w żytomierskim banku, który po I wojnie znalazł się pod okupacją sowiecką, a Białokrynica znalazła się w granicach II RP. Karpowiczowie mieszkali w Pałacu Białokrynickim w dużym służbowym mieszkaniu. Za czasów polskich, pradziadek, jako prawosławny wicedyrektor szkoły, został zdegradowany do pozycji agronoma, co bardzo odbiło się na jego zdrowiu fizycznym i psychicznym. Stracił możliwość pracy, a rodzina znalazła się bez dachu nad głową, na krawędzi głodu. Jego żona, szlachcianka litewska, katoliczka a moja prababcia Jadwiga Pluszkiewicz, zaczęła zajmować się handlem obwoźnym a synów, w tym mojego dziadka oddała do ochronki w Krzemieńcu a córkę na wychowanie do siostry Eleonory, która z mężem Justynem Brakowskim mieszkała na Dubieńskiej Rogatce w Krzemieńcu.
O róży pisze też Ryma w swoim liście do Aldony córki Eleonory w 1983 roku:
„Nie wiem czy wiesz, że mój Ojciec był zapalonym miłośnikiem róż i udało mu się pierwszemu „wszczepić” przed I wojną światową błękitną różę. Gdy byłam jako uczennica w Rembertowie widziałam wycinek z gazety amerykańskiej z nazwiskiem ojca i krótkim opisem doświadczenia. Róża była prezentowana też na wystawie w Paryżu.”
Kontakty ze słynnym rosyjskim botanikiem Miczurinem
Miczurin był twórcą i propagatorem poglądów, na gruncie genetyki całkowicie błędnych, przypisujących człowiekowi zdolność do niemal dowolnego przeobrażania przyrody. Przypisuje się mu autorstwo sentencji: Мы не можем ждать милостей от природы. Взять их у нее – наша задача. Nie możemy czekać na łaskawość przyrody. Naszym celem jest wziąć ją sobie od niej samemu.
Pisał także: „Przy interwencji człowieka możliwe jest zmuszenie każdej formy zwierzęcia lub rośliny do znacznie szybszych zmian, w kierunku pożądanym przez człowieka. Dla człowieka otwiera się więc obszerne pole najpożyteczniejszej dlań działalności”.
Nie tylko Bazyli nauczyciel marzył o wyhodowaniu błękitnej róży, w prasie[1] natrafiłem na taką oto notatkę, która w 95% pasuje do opisu mojego pradziadka, gdyby nie wspomnienie, że opisywany osobnik był nauczycielem literatury, a mój pradziad był belfrem od specjalnych przedmiotów rolniczych.
Cenna, niesamowita wiadomość od Ireny Dan Koen
Dnia 23 marca 2023 roku otrzymałem od znajomej z Krzemieńca link do forum o Krzemieńcu prowadzonego przez Polkę, która wychowała się w tej okolicy. Na początku byłem zły, bo mym oczom ukazał się tekst po ukraińsku skopiowany z mojej strony, z zamieszczonymi bez mojej zgody zdjęciami rodziny, bez podania źródła. Po mojej interwencji szybko to naprawiono a autorka tekstu, bardzo sympatyczna Dama przesłała mi takie oto świadectwo jej dziadków, które jest nie tylko pierwszym pozarodzinnym źródłem potwierdzającym wyhodowanie błękitnej róży przez mojego pradziadka, ale też niesamowitą opowieściom o tym, że pamięć o niej była pielęgnowana długo po wojnie i starano się odtworzyć dzieło mojego pradziadka Bazylego Karpowicza. Oto ten niesamowity tekst Ireny Dan Koen:
„Dobry wieczór! Przedstawię się jako pasjonatka Kresów Wschodnich, która hobbistycznie utworzyła grupę na Facebooku pod nazwą „Krzemieniec i okolice do 1939 roku” , najpierw dla własnego użytku, (nie jestem historykiem) gromadząc wspomnienia dzieciństwa obok Starych Kresowiaków, którzy uczyli młode latorośli …”Czym skorupka za młodu nasiąknie…”, niosąc ciężar pokoleń zamieszkałych w Krzemieńcu i okolicach z czasów Wielkiego Księstwa Litewskiego. Więc wczoraj natrafiłam na Pana rodzinne zdjęcia, przeczytałam to i owo, nie bardzo chciałam zawracać Panu głowy, bo niby nie na czasie… Przeczytane i zobaczone przypomniało mi rozmowy o BŁĘKITNEJ RÓŻY starszych członków mojej rodziny – wielkich pasjonatów kwiatów! O, jaki zbieg okoliczności! Moja babcia całe życie pracowała w Białokrynicy w szkole powszechnej, jako nauczycielka języka ukraińskiego i często zabierała mnie małą ze sobą , zwłaszcza latem, do Szkoły Leśno – Rolniczej, dyrektorem tej Szkoły w latach 1967 aż do roku 1999 był nasz krewny, Pan Jarosław Pawłowski (wywodzący się jak i moja babcia, matka mojej mamy, z polskiego rodu Chmielowskich, właśnie z tych czasów +, – Unii lubelskiej). Pod czas tych wizyt zabierano również i mnie na plantacje róż, dosyć ogromny obszar, tak mi się wydawało z dziecięcego punktu widzenia wtedy , które rosły na terenie Leśnej Szkoły w Białokrynicy. Tam, pod czas długich rozmów babci z jej kuzynem, dyrektorem Pawłowskim, a oboje byli niezwykłymi pasjonatami hodowli roślin usłyszałam po raz pierwszy o przepięknej w rzadkim kolorze róże, która istniała kiedyś w Białokrynicy i do odtworzenia lub uzyskania odcienia której, dążył Pan Pawłowski, zajmując się niezwykle mozolną i czasochłonną pracą.
Pamiętam, że i moja babcia i Pawłowski doskonale pamiętali ten odcień róży Pana pradziadka Bazylego,pamiętam jak oglądając krzaczki mówili do siebie :”Nie. To jeszcze nie jest To!”. Krzyżować tysiące krzyżówek pomagali również uczniowie Szkoły.
Babcia również brała udział przy egzaminach wstępnych do Szkoły Rolniczej z języka ukraińskiego. Była dumna z tego, że żadnego ucznia nie „zawaliła”. Bardzo lubiła róże, ciągle kupowała nowe gatunki krzaczków, marząc o tej jednej – Błękitnej! Mieliśmy dużo krzaczków w różnych odcieniach fioletowych i przy każdej nowo rozkwitłej, przypominaliśmy nieistniejący cud błękitu!
Z poważaniem Irena Dan – Koen(z Chmielowskich, Kresy Wschodnie, RP )”
Ze szkołą w Białokrynicy pozostaje w bardzo serdecznych relacjach. Planowaliśmy kiedyś spotkanie, posadzenie dębu dla upamiętnienia pradziadka Bazylego Karpowicza, wielkie spotkanie z uczniami. Potem przyszła wojna i nigdy do tego nie doszło. Może warto postawić tam, gdzieś przed szkołą, pomnik błękitnej róży i jej twórcy mojego pradziadka.
Jeszcze mam nadzieję, że znajdę jakiś artykuł prasowy na ten temat. Dziś moja księga historii rodziny ma 1700 stron, ale znajdę miejsce by dopisać do niej jeszcze parę kartek o błękitnej róży pradziadka.
[1] Droga Życia : Miesięcznik R. 5, nr 11 (20 listopada 1932)